
- straciłem nadzieje, że tej zimy spadnie jeszcze śnieg (a latawiec zakupiłem jako siła pociągowa do nart)
- sobotę miałem dosyć mocno nabite planami towarzysko-służbowo-rodzinnymi, i wyprawa do odległego o kilkadziesiąt km Rybnika (Zalew Rybnicki) nie wchodziła w rachubę, a w miarę dużą łąkę (tę samą na której usiłowałem "odpalić" snowfera) w sam raz do testowania latawca miałem pod nosem
A teraz od początku: Latawiec zakupiłem przez witrynkę Bartka Czarneckiego www.ba-kites.alpha.pl , dostawa i wszystko z tym związane odbyły się planowo, w zestawie dostarczone są: dwa drążki, komplet linek (40m) nawiniętych na specjalny kołowrotek, a wszystko zapakowane do poręcznego worka-torby. Niestety w czasie kiedy latawiec do mnie "szedł", rozpoczęły się halne, ociepliło się i nadszedł koniec zimy (przynajmniej na Śląsku). Cóż można było więcej zrobić jak schować nowy nabytek w szafie i czekać aż powróci zima, ewentualnie nie powróci.


Pierwsze rozkładanie latawca troszkę trwało, ponieważ nigdy nie bawiłem się żadnym latawcem i nie potrafiłem zapanować nad linkami. Jakoś się jednak udało (kolejne próby przebiegły sprawnie i bezproblemowo). Przyszedł czas na pierwszy lot założyłem trapez co wywołało uśmieszek na twarzy Mariusza, który postanowił wspierać mnie w testowaniu latawca. Jak się póĽniej okazało trapez przydał się bardzo. Pierwszy start nie był może najefektowniejszy ale udało się (Mariusz podniósł przedni krawędĽ po czym latawiec wypełnił się powietrzem i udało mi się go podnieść do góry). Pierwsze kilkanaście minut polegało na badaniu w jaki sposób sterować latawcem, potem były ósemki, oraz próba hamowania latawca. Latawiec prowadził się bardzo dobrze, siła ciągu była wystarczająca do wykonania efektownego bodydraga po łące.
Pierwsze trzy godziny zabawy z latawcem

- bd tradycyjny - czyli ręce z przodu, brzuch skierowany w dół zgodnie z prawem ciążenia, nogi jakieś dwa metry za dłońmi
- bd zmodyfikowany - konfiguracja rąk i nóg jak poprzednio, z tą różnicą, że mogłem podziwiać bezchmurne niebo
- no i trzeci sposób, to już była wprawka do jazdy na buggi, tzn. pozycja jak na buggi tyle, że bez buggi, krótko mówiąc na siedząco, nie jest to pozycja stabilna, i wymaga już troszkę wprawy jeżeli chce się poruszać w jakimś konkretnym kierunku. Mnie się to udało dopiero na drugi dzień, problem polega na tym, że podczas "jazdy na siedząco", dosyć szybko jest odczuwalny dyskomfort w postaci dziwnego odczucia, że ziemia płonie, krótko mówiąc z powodu tarcia powstaje nadmiar ciepła, który jest nie do zniesienia.

Kiedy już nadszedł czas powrotu do domu okazało się, że wracać muszę, a polatałbym jeszcze. Wtedy postanowiłem, że niedzielę spędzę nie na lataniu ale na zabawie z latawcem. Okazało się, że moja decyzja była o tyle trafiona, że w niedzielę fajnie wiało, ale niestety na zalewie Rybnickim można było co najwyżej posiedzieć na brzegu, ewentualnie się opalić.
Wnioski:
-> zabawa z latawcem może być naprawdę alternatywą dla WS jeżeli wieje na żagle 12to metrowe, a z różnych powodów nie tolerujesz tego rodzaju rozrywki (nie masz takiego, żagla, nie lubisz falpperów, bo nie, inne powody)
-> jeżeli latawiec spoczywa na ziemi i wiatr go lekko tarmosi a w pobliżu znajduje się dowolny pies należy:
a) jak najszybciej rzucić się na latawiec i zasłonić go własnym ciałem
b) jak najszybciej restartować latawiec
c) zrobić coś z psem....
- jeżeli w pobliżu pojawiają się rodzice z dziećmi (niedzielny spacerek), do których nie dociera że latawiec może być niebezpieczny, wystarczy zrzucić latawiec na ziemie, ten sposób prezentacji latawca jest bardzo nieatrakcyjny dla obserwatorów i szybko się im nudzi (UWAGA: powstaje dylemat co zrobić jeżeli pojawi się wolnobieżny pies )
- w najbliższym wolnym czasie, biorę się za konstruowanie własnego buggy (oczywiście nie omieszkam podzielić się wrażeniami)