WingSurfing zdobywa sobie coraz większą rzeszę entuzjastów. Przyznam że i mnie udzielił się ten entuzjazm i złapałem bakcyla. Na początku roku postanowiłem, że i ja spróbuje tej nowej zabawy na wodzie. Przy tej okazji chciałem się z Wami podzielić swoimi doświadczeniami podczas nauki Wingsurfingu.
W pierwszej cześć cyklu przybliżę Wam swoją motywację, która skierowała mnie na WingSurfing. To wbrew pozorom dość istotny etap, który ma wpływ na dobór sprzętu i miejsca szkolenia.
Stacjonuje na południu naszego, pięknego kraju. Niestety wiatr tutaj jest dość kapryśny i prawie nigdy nie mamy go w nadmiarze. Pływanie z foilem i wingiem miało mi dać możliwość zabawy już przy słabym wietrze. Praktycznie, po opanowaniu podstaw i z odpowiednim sprzętem jesteśmy w stanie bawić się na wodzie już od 10-12 węzłach, a to siła wiatru, która nie jest rzadkością na śródlądowych akwenach. Dodatkowo pływanie na foilu, odróżnieniu od windsurfingu, dużo lepiej sprawdza się w nierównym wietrze. Na foilu swobodnie przelatujemy przez dziury w wietrz i utrzymujemy „ślizg-lot”.
Nie będę ukrywał, że efekt nowości również był istotnym motywem. Ciekawość i chęć poznania czegoś nowego zadziałała jak magnes. Poznawanie czegoś od podstaw, nauka i szybkie pokonywanie kolejnych etapów wtajemniczenia chyba każdemu sprawia dużą frajdę.
Mnogość i wielkość sprzętu windsurfingowego od zawsze był wielkim problemem logistycznym. Również i w tym aspekcie wing surfing okazał się kuszącą alternatywą. Atutem jest: kompaktowa deska – maksymalnie 200 cm długości, wing który swobodnie spakujemy do plecaka oraz foil który łatwo rozłożymy na części pierwsze i zmieścimy do płaskiej torby. To wszystko zdecydowanie zajmuje mniej miejsca od gratów windsurfingowych i jest przez to dużo bardziej praktyczne.
To są moje motywy. Zastanów się na swoimi, mogą okazać się pomocne w doborze sprzętu i wyborze drogi szkolenia. Informacjami na temat doboru sprzętu podzielę się z Wami już w następnej części cyklu.
Fot. ga-windsurfing.com