2003-01-24 13:29, ~.

Magazyn Windsurfing od zaplecza






















1. Skąd wziął się pomysł pisma Windsurfingowego?

Do założenia magazynu windsurfingowego namówił mnie jesienią 1999 roku kolega, który znał się trochę na publikowaniu czasopism i był pasjonatem windsurfingu. Ja z kolei zapytałem Magdę Puciatą a potem Rafała Czepułkowskiego czy byliby zainteresowani współredagowaniem takiego magazynu. Kolejny nasz wspólny kolega zdecydował się wyłożyć odpowiednie pieniądze abyśmy mogli wystartować. Oryginalny pomysłodawca miał być wydawcą, a my mieliśmy dostarczać materiały do publikacji. Wszystko wyglądało cacy na etapie wstępnych rozmów i uzgodnień, jednak gdy kończyliśmy skład pierwszego numeru kolega mający zająć się sprawami wydawniczymi nagle „pękł” i zostawił nas trochę na lodzie. Na tym etapie zawodowo zajmowałem się całkowicie innymi sprawami, ale z dnia na dzień musiałem zostać wydawcą magazynu! Moja krzywa uczenia się stała się bardzo stroma przez następne kilka miesięcy!!!

2. Jakie były początki Magazynu Windsurfing?

Uruchomiliśmy nasze wszystkie dość szerokie kontakty w światku windsurfingowym i wtedy dopiero rodzącym się - kitesurfingowym. Przez kilka miesięcy rozmawialiśmy z setkami osób starając się zapewnić wstępne poparcie i deklaracje współpracy z krajową branżą windsurfingową, co miało nam zapewnić wpływy z reklam, namówić do współpracy zagraniczne magazyny windsurfingowe, organizacje, znanych żeglarzy, organizacje windsurfingowe, fotografów, producentów filmów itp. Oczywiście należało zorganizować biuro redakcji – komputery, sieci, zorganizować kolportaż, obsługę prenumeraty i 100 milionów różnych rzeczy. W międzyczasie wskoczyłem do samolotu i na jakiś czas zadekowałem się w redakcji brytyjskiego magazynu Boards, z którym współpracowałem od 1990 roku. Przy okazji odwiedziłem londyńskie biuro PWA i Chilli Video zapewniając sobie współpracę z ich strony. Redaktor naczelny Boards’a Bill Dawes, który redaguje ten magazyn od prawie 15 lat pokazał mi na czym tak naprawdę to polega – organizacja pracy, przepływ informacji, pozyskiwanie Ľródeł, współpraca z fotografami itd. To był absolutnie niezastąpiony czas. Bill powiedział mi wtedy: - nie wiem czy zdobędziesz nowych przyjaciół, ale redagując i wydając taki magazyn będziesz miał na pewno wielu nowych wrogów. To jest nieuniknione choćbyś nie wiem jak chciał każdemu dogodzić. Wydaje mi się jednak, że po 3 latach nie jest z tymi wrogami aż tak Ľle!
Jako, że pomysł założenia pisma pojawił się póĽną jesienią, to nie było możliwości przygotowania materiału zdjęciowego na całe wiosenne wydanie. Tutaj także z pomocą przyszedł nam Boards. Sukcesywnie zamieszczaliśmy coraz więcej materiału własnego. Podsumowując: początki były trudne. Gdybyśmy z góry wiedzieli jak trudne, zapewne byśmy się w to nie zaangażowali.

3. Ile osób pracuje w redakcji pisma a ile z nim współpracuje?

W redakcji na stałe pracują 3 osoby. Dziewczyna, która zajmuje się bieżącymi sprawami administracyjnymi, „redaktorka naczelna” Magda Puciata, która oprócz magazynu prowadzi także własne studio odnowy biologicznej i ja, który czuwam nad całością od strony biznesowej i pełnię także rolę sekretarza redakcji – osoby, u której zbiegają się wszystkie sznurki i koordynującej pracę wszystkich współpracowników. Do tego dochodzi oczywiście grupa osób ściśle współpracujących, których traktujemy jako członków redakcji, pomimo, że nie są etatowymi pracownikami – grafik, osoba odpowiedzialna za pozyskiwanie reklam i kontakt z reklamodawcami, fotograf, tłumacz, korekta tekstu. Od samego początku nastawialiśmy się na rzetelną pracę zespołową.

4. Wszyscy doskonale znamy efekty Waszej pracy, niewielu jednak zna zaplecze Magazynu Windsurfing. Jak wygląda proces tworzenia nowego numeru.

Najpierw robimy zarys zawartości numeru w zależności od pory roku, starając się aby w każdym numerze znalazły się materiały z jak najszerszego zakresu – od materiałów dla początkujących do artykułów dla osób zaawansowanych i oczywiście odpowiedni mix materiałów na temat techniki, sprzętu, testów, wyjazdów, regat, krótkich wiadomości, wywiadów, kitesurfingu itp. Nigdy znacznie nie zaburzamy tych proporcji, w czym pomaga nam posiadanie stałych działów w naszym magazynie. Oczywiście planujemy na co najmniej 3-4 numery naprzód. Pomaga nam w tym specjalnie wykonany arkusz kalkulacyjny, który pilnuje układu stron, umieszczenia reklam itp. Następnie dzielimy się pracą przyznając sobie odpowiedzialność za realizacje konkretnych materiałów. Przygotowane teksty napływają do mnie. Po ich przeczytaniu i wstępnej korekcie merytorycznej, dokonaniu ew. koniecznych skrótów, czasami dodaniu śródtytułów odsyłam je do korekty językowej. W międzyczasie gromadzę zdjęcia do wszystkich materiałów i ew. zlecam ich skanownie. Zbieram także wszystkie materiały reklamowe, które nadchodzą pocztą lub drogą elektroniczną.
Gdy teksty przychodzą e-mailem z pierwszej korekty są automatycznie przy pomocy makr formatowane do wymogów człowieka od DTP i są zostawiane dla niego na serwerze razem z materiałami zdjęciowymi, a drukowana kopia oznakowana jednoznacznie specjalnym nagłówkiem i dodatkowymi komentarzami dotyczącymi składu, położenia zdjęć itp w tekście jest umieszczona w segregatorze grafika. Oczywiście automat usuwa specjalnie formatowane komentarze redakcyjne z tekstów elektronicznych przed ich wlaniem do programu DTP. Po zaprojektowaniu i złożeniu danego materiału jest on zapisywany w formacie PDF i ponownie korygowany przez autora lub redaktora odpowiedzialnego za ten materiał. Po uwzględnieniu tych korekt kolejny wydrukowany PDF jest dostarczany do 2 korekty językowej. Na koniec drukowana jest „makieta” czyli cały numer, który po raz ostatni przeglądamy zanim trafi do produkcji.

5. Dla nas czytelników praca w Magazynie Windsurfing zamyka się w obrębie pisania artykułów i robienia zdjęć i może kilku wyjazdów na testy w ciągu roku. Jak jednak sprawa wygląda naprawdę.

Być może niektórym się wydaje, że siedzimy sobie w ciepłych krajach gdzieś pod palmą i w przerwach między sesjami na wodzie klepiemy coś w notebooki. Nie całkiem. 70% pracy to zwykłe administracyjne (ale niezbędne) pierdoły – faktury, umowy, telefony, faxy, e-maile, banki, które występują przy prowadzeniu jakiejkolwiek firmy. Sama korespondencja zajmuje mi prawie 2 godziny dziennie! Nawet jeśli jesteśmy na wodzie testując sprzęt czy robiąc zdjęcia do artykułów to jest to bardzo dalekie od pływania rekreacyjnego. Od 3 lat sobie obiecuje, że pojadę kiedyś po prostu na wakacje windsurfingowe – wakacje, gdzie będę mógł pływać na czym najbardziej lubię i tyle ile mi się chce, a nie do pracy, ale jak na razie udało mi się to tylko raz!

Redagowanie magazynu jest to po prostu głównie siedzenie przed monitorem komputera i wiszenie na telefonie, a nie pływanie na desce w szortach w ciepłej wodzie, choć oczywiście to także jest częścią naszej pracy.

6. Testy sprzętu to nierozerwalna cześć Magazynu. Przybliż nam proszę organizacje takiego przedsięwzięcia?

Cała sprawa związana z testami to trudny temat. Aby zrobić dobry i rzetelny test nie wystarczy mieć kompetentny zespół i 2-3 tygodnie czasu. Potrzebne są jeszcze dwie rzeczy: pieniądze i chęć (czy bardziej możliwość) współpracy ze strony branży windsurfingowej. Zorganizowanie choćby jednego wyjazdu testowego kosztuje sporo forsy. Szczerze mówiąc, zbyt dużo jak na nasze możliwości. Mówię tu o zorganizowaniu testu, którego wyniki będą miarodajne, a nie popływanie sobie trochę w tą i z powrotem i spisanie opinii w stylu „widzimisię”. Ze względu na nieprzewidywalne warunki nie ma najmniejszego sensu próbować tego robić w kraju, chyba, że to jest test sprzętu dla początkujących lub testy drobnego osprzętu.

Druga sprawa to zgromadzenie sprzętu do testów. Żaden magazyn nie zaopatruje się w sprzęt do testów w sklepach, to jasne. W Polsce jest tak naprawdę kilku poważnych importerów, których można poprosić o dowolny model na testy i oni go dostarczą na odpowiedni termin. Reszta ma zawsze jakieś „tak, ale...”. Mieliśmy przypadek, że importer kazał nam zapłacić za deskę, bo po testach była trochę porysowana!!! Niemiecki Surf ma prawo pociąć deskę na plasterki jak ją dostanie na testy, więc u nas nie wszystko jeszcze działa tak jak powinno. Nie ma zresztą czemu się dziwić. Po prostu nie ta skala rynku. Gdy w Anglii czy Francji deska ma dobry wynik w teście to oznacza powiedzmy 500 desek sprzedanych więcej, więc firmom zależy by ich sprzęt był testowany jak najczęściej. U nas nie ma takiego przełożenia. Całe szczęście jesteśmy w o tyle korzystnej sytuacji, że jesteśmy zapraszani na wszystkie testy organizowane przez brytyjski magazyn Boards. To jest dla nas idealne rozwiązanie. Cała część logistyczna jest organizowana przez Boards. Nie musimy uważać czy nie zarysujemy deski. Tylko w ten sposób można testować sprzęt. Jeżeli coś nie wytrzyma – trudno, po to właśnie są testy. Nikt się nie stresuje zniszczonym sprzętem. Poza tym współpracujemy z najbardziej chyba doświadczonym zespołem testowym w branży. Z resztą nasi czytelnicy właśnie tak przeprowadzane testy najbardziej preferują, co wyrazili w odpowiedziach naszej ankiety czytelniczej.

Jeżeli z jakichś powodów nie możemy uczestniczyć we wspólnym teście, wtedy publikujemy po prostu raporty przygotowane przez ich zespół. Pracując z Boards mamy pełne zaufanie do ich metod więc z czystym sumieniem prezentujemy wyniki testów przygotowane przez ich zespół. Robienie własnych testów w takiej sytuacji miałoby jedynie sens, gdybyśmy mogli to zrobić lepiej i taniej. Z wyżej wymienionych powodów nie jest to na razie możliwe i w najbliższej przyszłości nadal mamy zamiar brać udział w testach prowadzonych przez Boards, przynajmniej tak długo jak chłopaki będą uważali, że nasz udział jest korzystny także dla nich. Nie bez znaczenia jest także fakt, że Boards do testowania sprzętu używa także zespołu „guest testerów” – osób „z plaży”, z reguły żeglarzy o przeciętnych umiejętnościach i wiedzy na temat sprzętu, czyli po prostu reprezentujących osoby kupujące taki sprzęt w sklepach. Jest to niezbędne, gdyż opinie samych zawodowców często nie są identyczne z opiniami osób, dla których dany sprzęt jest przeznaczony. Na przykład deska oceniana przez nas jako „mało reaktywna” i „mułowata” przez osoby o mniejszych umiejętnościach jest określana jako „spokojna” i „łatwa do prowadzenia” i odwrotnie – bardzo szybka, sztywna deska dla nas jest „żywa” a dla nich „zbyt nerwowa i trudna do kontrolowania”. Także często zwracają uwagę na coś, co zawodowy zespół testowy może przeoczyć.

7. Od czasu do czasu można usłyszeć opinie, że żadne testy w magazynach nie mogą być wiarygodne, bo magazyny windsurfingowe żyją z reklam branżowych, więc publikując wyniki testów muszą się w pewnym sensie podlizywać swoim klientom-reklamodawcom. Czy rzeczywiście tak jest?

Takie postępowanie wbrew pozorom miałoby bardzo krótkie nogi. Pozyskujemy reklamodawców tylko dlatego, że magazyn jest kupowany przez czytelników. Jeżeli publikowane testy były by zawsze pozytywne, to pierwszymi osobami, które by na to zwróciły uwagę byli by właśnie czytelnicy! Jeżeli to by się powtarzało, magazyn zapewne zacząłby tracić czytelników, a co za tym idzie stałby się coraz mniej atrakcyjny dla reklamodawców. Naszym zadaniem jest przede wszystkim dbanie o dostarczanie rzetelnej informacji czytelnikom. Musimy być wiarygodni! Tylko wtedy będziemy czytani. I tylko wtedy ktoś będzie się chciał u nas reklamować. Uważny czytelnik znajdzie w naszym magazynie niepochlebne opinie o testowanym sprzęcie, nawet firm, które zamawiają u nas sporo powierzchni reklamowej.

Poza tym żadna osoba pisząca teksty, ani redaktor naczelna, ani ja, nie kontaktuje się nigdy z nikim z branży windsurfingowej w sprawie jakichkolwiek reklam. Nie ma żadnego powiązania między redaktorami a sprzedażą powierzchni reklamowej. Jeśli ktoś z branży dzwoni do mnie w sprawie reklamy, to jedyną informację jaką może uzyskać jest numer telefonu do odpowiedzialnej osoby, która z kolei nie ma nic wspólnego z ustalaniem treści merytorycznej magazynu. Te sprawy są całkowicie rozłączone. Jeśli mimo to, któryś powiedzmy z importerów, wycofałby swoje reklamy z powodu zamieszczenia przez nas niekorzystnej opinii o importowanym przez niego sprzęcie, to nie będzie to dla nas tragedia. Całe szczęście ciągle ponad połowa wpływów z reklam pochodzi z firm nie mających nic wspólnego z branżą. Z resztą jak na razie jest to rozważanie czysto teoretyczne. Żaden z importerów, z którymi współpracujemy nigdy nie naciskał na nas próbując uzyskać pozytywną opinię na temat sprzętu, którego jest dystrybutorem.


8. Skąd czerpiecie ciągle nowe pomysły?

To jest akurat zdecydowanie najprostsza część naszej pracy. Obracamy się cały czas w środowisku. Słuchamy, o czym ludzie na plaży rozmawiają między sobą, patrzymy jakie problemy mają osoby przy np. trymie sprzętu czy technice żeglowania. Czytamy internetowe grupy dyskusyjne poświęcone windsurfingowi kitesurfingowi, rozmawiamy z czytelnikami, dostajemy listy z prośbami poruszenia danego tematu. Prenumerujemy także wszystkie światowe magazyny windsurfingowe i kitesurfingowe więc czasem podpatrujemy trochę naszych kolegów z branży. Z niektórymi gotowymi materiałami zgłaszają się do nas znani żeglarze, jak np. w ostatnio publikowanym cyklu „MPG radzi”. Poza tym my tylko opisujemy rzeczywistość, więc nowe pomysły będą tak długo, jak długo sam sport będzie się rozwijał. Cały czas powstaje nowy sprzęt, nowe manewry itp.. Jest więc o czym pisać.

9. Czy praca redakcyjna może się kiedyś znudzić?

Nie! Myślę że nam się nigdy nie znudzi. Kochamy ten sport, uwielbiamy ciągle się czegoś nowego dowiadywać i pisać o tym dla naszych czytelników. Staramy się zawsze wiedzieć jak najwięcej, mimo, że znacznej części nawet nie jesteśmy w stanie przekazać na łamach magazynu. Często się zdarza, że w południe dzwoni do redakcji Rafał, z którym ostatnio rozmawiałem wczoraj i pyta mnie: - co tam słychać w świecie windsurfingu, bo od wczoraj nie byłem jeszcze przy swoim komputerze? Czujemy się tak samo podekscytowani słysząc o np. wprowadzeniu na rynek jakiegoś rewolucyjnego rozwiązania sprzętowego, czy nowego manewru, jak 15 lat temu.

10. Ciągle słychać głosy, że MW wychodzi za rzadko i jest za mało numerów w ciągu roku. Większość czytelników sądzi ze wystarczy żebrać materiał i numer jest gotowy. Jak sprawa wydania nowego numeru wygląda w praktyce?

Proszę nie pomyśleć, że jestem zimnym cynikiem, ale w skrócie wszystko zależy od pieniędzy. Magazyn nie dostaje z nikąd żadnych dotacji, a wydanie każdego numeru kosztuje mniej więcej tyle ile średniej klasy nowy samochód. Więc oczywiście, żeby choćby wyjść na zero, każdy numer musi przynieść tyle samo przychodu. W kraju, w którym sezon trwa 5-6 miesięcy a przeciętna deska kosztuje 2 średnie pensje miesięczne nie jest to łatwe. W związku z tym, że znaczna część naszych wpływów pochodzi od reklam branży windsurfingowej, to rozwój naszego magazynu jest dość ściśle powiązany z jej rozwojem. Np. we Francji przemysł związany z windsurfingiem generuje rocznie 115 milionów Euro obrotu, Francja ma dostęp do morza nieporównywalny z Polską i oczywiście windsurfing można uprawiać okrągły rok, więc Francja jest (jedynym z resztą) krajem, gdzie 2 magazyny windsurfingowe wychodzą co miesiąc. Ale już niemiecki Surf, który czytany jest także w Austrii i Szwajcarii ma już tylko 10 wydań w roku. Kanadyjski magazyn windsurfingowy jest kwartalnikiem, australijski wychodzi jedynie 2 razy do roku, a skandynawski... w ogóle nie istnieje!
Trudno zabezpieczyć sobie wystarczającą ilość reklam by zbilansować finansowo numeru ukazujące się póĽną jesienią lub zimą. To, że nie wydajemy magazynu częściej naprawdę nie wynika z braku pomysłów, materiałów czy naszego lenistwa.


Na pytania odpowiedział: Mariusz Goliński

Wasze komentarze

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.