2010-02-14 13:50, ~Karolina Domarańczyk

Moje początki z WINDSURFINGIEM


Zaczęłam uczyć się pływać na desce mając 10 lat, tj. dwa sezony temu, choć byłam związana z tym sportem od urodzenia, gdyż mój tata pływa na desce już od 14 lat! Od samego początku ten sport wydawał mi się ciekawy ze względu na swoją ekstremalność i dopracowane szczegóły, a mam na myśli dopięte na ostatni guzik szczegóły w sprzęcie. Jedna linka jest dopełnieniem całości, bez danej linki żagiel by nie funkcjonował, jak powinien itd. Otaczałam się w środowisku windsurfingowym, więc zauważenie wyższości tej dyscypliny nad innymi było łatwiejsze, co nie znaczy łatwe.

Dla mojego taty windsurfing jest czymś, bez czego nie mógłby żyć, czymś bez czego nie wyobraża sobie świata, więc moja przygoda z windsurfingiem na większą skalę, musiała kiedyś mieć swój początek.

Zaczęło się. Najpierw miałam lekcje z kolegą, też początkującym. Uczył nas kolega mojego taty, wtedy jeszcze nie mój, Karol. Sprzęt wypożyczaliśmy w szkółce, w Dąbkach nad jez. Bukowo. Gdyż mieszkam w Darłowie, oddalonej o 10 min. od tegoż jeziora miejscowości, mogłam codziennie uczęszczać na te lekcje. Początki, rzecz jasna ni były łatwe, ale też nie należało to jakichś większych trudności. Najpierw omówienie sprzętu, równowaga na desce, trzymanie żagla za maszt, powoli za bom, w końcu zwroty itd. Oczywiście najgorzej wychodziła mi rufa, której do tej pory nie robię dobrze i najczęściej zaliczam upadek do wody. Mój kolega nie mógł uczyć się ze mną, ze względu na rozłożenie zajęć w czasie, więc uczyłam się sama. Wkrótce Karol musiał wyjechać na pewien czas, co zmusiło mnie do zmiany nauczyciela. Nowy trener, Rafał też był bardzo dobry. Wypływałam z nim coraz dalej w jezioro i coraz więcej się uczyłam. W końcu wakacje dobiegły końca i pogoda również nie sprzyjała nauce windsurfingu, ze względu na burze.

W następnym sezonie, na starcie nie pamiętałam jak się zmienia hals! Przez ponad połowę roku nie mogłam pływać na desce i nie miałam takiej dużej z nią styczności, więc proszę się nie dziwić! Ale szybko sobie wszystko przypomniałam od nowa. Pływałam przy coraz silniejszych wiatrach i coraz lepiej. Zmieniłam szkółkę, gdyż moi znajomi założyli własną – Sun Sport. Uczęszczałam do niej
w przerwach między wyjazdami wakacyjnymi. Praktycznie spędzałam tam całe dnie. Pływałam średnio od 2-3 godzin dziennie. Wiatr można by powiedzieć, że mi sprzyjał, gdyż był odpowiedni do nauki, a do tego na pogodę też złego słowa powiedzieć nie można było.

Pewnego dnia wiały jakieś 3 beauforty. Pływałam akurat na żaglu dziecięcym, jak zawsze, 3.6 i nagle poczułam, że mnie porwało! Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że był to, można by powiedzieć, pół ślizg. Powoli, kiedy był do tego odpowiedni wiatr „porywało” mnie do tego pół ślizgu, a ja dzięki temu przygotowywałam się do tego ostatecznego, szybszego. Kiedy ten nadszedł była piękna pogoda: słońce i wiatr. Ledwo się utrzymałam na desce! Trochę się tym zmęczyłam, ale warto było! Odjazd! PóĽniej nadal pływałam tym swoim pół ślizgiem, choć od czasu do czasu mogłam doznać tego najlepszego. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, bo pływałam nadal na żaglu 3.6, gdyż nie mogłam poradzić sobie z większym pędnikiem.

Pod koniec mojego sezonu (wrzesień) przeszłam na większy pędnik, 4.5 z masztem już nie dziecięcym. Akurat tamtego dnia nie wiało zbyt dobrze, ale już mogłam sobie powiedzieć, że nie pływam jak początkujący.

Zapomniałam jeszcze dodać, że próbowałam elementów Freestylu. Nauczył mnie ich nauczyciel ze szkółki Sun Sport, Irek. Najpierw był to „helikopter”, który mi można by powiedzieć wychodził po kilku razach, a póĽniej „kaczy”, z którym mam nadal problemy. Ale pomału może się jeszcze nauczę tych kwestii. Wszystko jeszcze przede mną.

Poza Dąbkami i jez. Bukowem pływałam we Włoszech, na jez. Garda, sprzęt wypożyczyłam w znanej i jak sądzę lubianej szkole windsurfingowej Marco Segana, na Sardyni oraz na półwyspie helskim. Mimo tych wszystkich (3!) miejsc, wszystkiego nauczyłam się w Sun Sporcie, w Dąbkach, gdzie mam nadzieję spędzać dalej część wakacji.

Myślę, że w tym roku nauczę się już pływać w strzemionach i wielu innych ważnych rzeczy związanych z windsurfingiem. Czeka na mnie nowy pędnik, który sprezentowali mi rodzice oraz moja odnowiona deska- Mistral Flow, który „odwiedził” warsztat naprawczy po mojej katapulcie w sierpniu. Jak już powiedziałam wcześniej wszystko jeszcze przede mną i to jest dopiero „przedszkole” windsurfingowe i moje „aloha” się dopiero rozpoczęło.

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.