2010-02-13 10:56, ~Redakcja Windsurfing.pl

Tarifa na sylwestra




Pomysł, żeby jechać na Tarifę na Sylwestra narodził się dość wcześnie, już jesienią, wystarczyło przecież spojrzeć w kalendarz w okresie świątecznym, żeby się doliczyć 2 tygodni urlopu za wzięte 5 dni wolnego. Do tego doszły informacje, że miał się tam odbyć Tarifa Windsurfing Festival.


Pomysł, żeby jechać na Tarifę na Sylwestra narodził się dość wcześnie, już jesienią, wystarczyło przecież spojrzeć w kalendarz w okresie świątecznym, żeby się doliczyć 2 tygodni urlopu za wzięte 5 dni wolnego. Do tego doszły informacje, że miał się tam odbyć Tarifa Windsurfing Festival mobilizowała do tego żeby się zebrać i jechać . Co prawda decyzja zapadała w trybie last minute ale w końcu zapadła – nie ma co gdybać jedziemy.


Jedziemy autem zapakowanym w cały nasz sprzęt windsurfingowy do tego deska surfingowa, oraz sprzęt snowboardowy, w końcu w niedaleko od Tarify jest Sierra Nevada. Nie zakładaliśmy, że te wszystkie opcje uda nam się wykorzystać ale ...... Nasz surfbus – Trafic zapakowany pod sufit. A przy okazji wieziemy polskie zapasy do francuskiej Tuluzy bo okazało się, że Magda odnalazła tam koleżankę z szkolnych lat. Już w ostatnim tygodniu przed wyjazdem okazuje się, że jedzie też dodatkowe wsparcie ze Szczecina. Nieźle się zapowiada. Startujemy w sobotę z zamiarem dojechania na polską Wigilię do francuskiej Tuluzy. To pierwszy dzień otwartych granic. Po minięciu opustoszałych budek kontroli granicznej, przechodzi myśl, że teraz zawsze sprawniej będzie można dojechać na prognozę na Rugię.



Niemcy witają nas mrozem, wieczorem dobijamy do granicy francuskiej, na termometrze -9 stopni, ale w końcu surfbus jest przygotowany na wszelkie warunki, więc śpiwory puchowe idą w ruch i zasypiamy na pace na parę godzin. Rano zimno, szron na wszystkim, ale na pocieszenie szykuje się słoneczny dzień, wieczorem planujemy dotrzeć do Tuluzy. Plany realizują się jakby same, serdeczne powitanie, jakaś niezliczona ilość butelek wina przy nocnych rozmowach, podczas spotkania po latach. Wigilia iście polska na francuskiej ziemi. Było przesympatycznie, ale trzeba jechać dalej w końcu Tarifa czeka. Jedziemy dalej, od Walencji już w Hiszpanii zaczyna robić się cieplej tzn. ok +10, a na plantacjach pomarańczy przy autostradzie pracują ludzie, pewnie te pomarańcze niedługo pojawią się w polskich sklepach. Jedziemy bez pośpiechu ciesząc się przede wszystkim podróżą, urlopem który wreszcie się zaczął.


Późnym popołudniem 27 grudnia dojeżdżamy na Tarifę, ciepło, wieje, piękny widok na Afrykę. Instalujemy się na campingu Rio Jara, apartament mamy od jutra, jak dojedzie ekipa ze Szczecina. Camping w pełni działa, 22 Euro za busa, 2 osoby za noc, prąd bez limitu, ciepła woda pod prysznicem, tłoku co prawda nie ma ale sporo aut, camperów i o dziwo twardzieli w namiotach, a temperatura w nocy spada do 5-6 stopni. Jeszcze tego samego dnia jedziemy do miasta; Magda zobaczyć po raz pierwszy miasto piratów, wędrowca z Alchemika; a ja z przyjemnością przypomnieć sobie stare kąty. Już na pierwszy rzut widać, że Tarifa buduję się na potęgę, apartamentowce rosną wszędzie. Na szczęście stare miasto dalej zachwyca urokiem, mikroskopijne uliczki ze ścianami na wyciągnięcie ręki, z knajpkami za każdym rogiem, 800 lat historii robi swoje, miasto piratów, Maurów i wszelkiej maści obieżyświatów zachwyca i ma w sobie niepowtarzalny urok.


Rano po wreszcie spokojnie przespanej nocy, jedziemy do Bolonia Bay, czekamy aż ruszy prognoza i dobije ekipa ze Szczecina, po krótkim spacerze, zawijamy się do samego centrum Tarify na Playa Chica, bo Levante, które właśnie ruszyło daje tu właśnie najlepsze warunki do pływania. Parkuję cudem, bo miejsca brak, zjechało sporo ludzi w Europy na zawody związane z Windsurfingowym Festivalem, spotykamy stałego polskiego rezydenta na Tarifie Marcina Ratajczaka. Jest 28 grudnia, w kraju zima, a tu 18 stopni, świeci słońce, takluję LOFT 4,7 LIP Wave oraz biorę Tabou Pocket Wave 74 l, skały po zawietrznej nie wyglądają zachęcająco, ale fale które wchodzą na lewą nogę są idealne do skakania, więc nie ma się co zastanawiać na wodę. Bogo na Pocket Wave 84, Żuk na 78 l świetnie się bawimy na wodzie, jest wręcz idealnie, jak na dzień dobry Tarifo – wręcz perfekcyjnie. Lokalesi i inni stali bywalcy dają popis. Jak już nie mamy siły a na wodzie zrobił się spory tłok kończymy dzisiejsze pływanie, jedziemy się zainstalować się na kwaterze oraz dopełnić tego dnia hiszpańskim Tinto oraz polskim bigosem poświątecznym. W końcu na jutro też jest prognoza.


Dnia następnego już na 5,2 LOFT LIP Wave, trochę mniej pływania ale nie ze względu na brak wiatru ale na rozgrywane heaty frestylowe. Plaża nieduża więc nie starczało miejsca dla wszystkich.


Na następny dzień jedziemy testować naszą deskę surfigową Tabou do El Palmar – miejscówka surfingowa położona 50 km od Tarify w stronę Kadyksu. Pod okiem naszego instruktora Bogusława, który szlifował surfing na Hawajach próbujemy złapać jakąś falę i choć zasurfować „ na foczkę”. Jest super ciepło, woda ciepła plaża ciągnąca się w nieskończoność, surfingowa atmosfera. Parę dni spędzamy na doskonaleniu naszych surfingowych umiejętności, nasz surf instruktor mówi, że jest to trudny sport i nie mamy się przejmować falami, które nas omijają. W międzyczasie zaliczamy prezentację taklowania Monty Spindlera z najnowszym żaglem LOFT Blade, chociaż nie używam żagli slalomowych ale łatwość z jaką Monty otaklował ten żagiel przy okazji opowiadając o tym po hiszpańsku i angielsku zrobiła wrażenie. Żagiel po otaklowaniu też okazał się warty grzechu, aż chciałoby się na nim popływać na jakiejś slalomce.



Wieczorem sprawdzamy prognozy – niedaleko naszej kwatery jest surf bar Malibu gdzie wpinamy się w WiFi. Ma zacząć wiać ale też niestety padać od 2 stycznia na 3 stycznia szykuje się jakiś armagedon, sztorm i fale po 4 metry, może być grubo.


No i doczekaliśmy się, najpierw deszcz potem wiatr, po konsultacjach z rezydentami jedziemy na Playa do Los Lances – na bulwarze taklujemy, ja LOFT LIP Wave 3,9, Bogo 3,7, Żuk 4,0 nie miał mniejszego, generalnie pływał jeden koleś reszta jakoś dojeżdżała ale ten deszcz chyba studził zapały do zejścia na wodę. Nasza ekipa nie odpuszcza, mimo że kierunek nie jest zachęcający po pokonaniu jakiś 150 metrów plaży poprzegradzanej drewnianymi płotkami, próbujemy szczęścia. Bogo odpalił udało mu się w uniknąć kilku wodnych walców, i jeździ między górami wody, jest grubo. Robię podejście ale przy drugim rzędzie wałków fala zasłania cały wiatr, zaliczam niezłą mielonkę, wywaliło mnie na plażę, sprzęt cały, chwila oddechu, i kolejne podejście, Bogo wraca, mówi, że przez ten deszcz stracił orientację i zjechał na brzeg. Żuk robi podejście strzał na drugim rzędzie fal, mielonka i wypluwa nas na plażę. Po kilku podejściach odpuszczamy, warunki są trudne i niekorzystne, szkoda sprzętu, może spróbujemy później w innym miejscu. Popołudniu podejście do miejscówki Valdevaqueros, trochę mniej pada, udaje się trochę popływać do zachodu słońca – 17.30, prawda że długi dzień:)
Zmęczeni jedziemy do miasta na pizzę i imprezę na zakończenie Tarifa Windsurfing Festival.


3 stycznia wstaję rano – w nocy tak wiało że nie dało się spać, wszyscy śpią, jadę robić zdjęcia do miasta. Deszcz zalewa Tarifę tonami wody, ulice zalane, powybijane studzienki ściekowe, szerokie plaże stały się rozlewiskami, na których z czasem pojawią się kajciarze. Wracam do domu jemy śniadanie chłopaki wychodzą na wizję lokalną, warunki nas przerastają nie ma szans na pływanie. Może popołudniu. Ale dla nas jest to dzień wyjazdu więc chyba nie popływamy, ostanie zakupy w mieście i żegnamy się z ekipą, która jak się później okazało popływała i to bez ulewnego deszczu. No cóż to w końcu zima i nawet na Tarifie może być inaczej niż słonecznie ale jak się na trochę czasu można tu nieźle popływać gdy w kraju o tej porze roku nie ma na to szans. Przed nami prawie 4000 km do domu ale z pewnością tu wrócimy do magicznej Tarify ( poza sierpniem ) przepięknej Andaluzji która o tej porze ma zielone pola, do niekończący się plaż, białych miasteczek na wzgórzach, surfingu, dzikich koni, byków do tego Tranquilo które lata gdzieś nad głową i pozwala choć przez parę dni żyć bardziej wyluzowanym bez ciśnienia i pośpiechu.


Aloha Lewik / Loslameros.com
Podobne artykuły:

Wasze komentarze

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.