2007-05-27 15:39, ~Redakcja Windsurfing.pl

Windsurfing na Półwyspie oczami aborygena - tubylca






Chyba nie ma zbyt dużej przesady w twierdzeniu, że w Polsce nie ma praktykujących windsurferów, którzy nigdy nie byli na Półwyspie. Widać tak musi być i nie będę się tu zajmował rozgryzaniem problemu dlaczego tak jest, lecz spróbuje opisać Wam to być może nawet patologiczne zjawisko z punktu widzenia aborygena, czyli tubylca aka lokalesa.


Windsurfing na naszym wąskim pasku piasku zaczyna się dość wcześnie, bo już wtedy, gdy jeszcze nie wszyscy zdążyli się położyć po sylwestrowej hulance, więc czasami naprawdę trudno uwierzyć w to, co się widzi, bo na termometrze za oknem jest poniżej 0C, a w wodzie ledwo +1C.




Później wiadomo - klina klinem się wybija, trochę czasu na tym mija i znów rzut oka za okno i okazuje się, że zatoka zamarzła, a windsurferzy deski zamienili na iceboardy i dalej ślizgają się w najlepsze. To bardzo ciekawa odmiana windsurfingu. Charakteryzuje się licznymi odmrożeniami (głównie okolic twarzy), niezwykle twardymi upadkami i niewiarygodnie wysokimi prędkościami osiąganymi przy stosunkowo słabym wietrze. Jeśli mamy już za sobą pierwsze upadki i rozumiemy co to znaczy czynnik chłodzący wiatru, to jest to naprawdę wspaniała zabawa i doskonały sposób na doczekanie do sezonu.




Jakoś takoś zima mija i wiosna do nas przybywa przynosząc temperaturę wody w granicach +10C oraz gwałtowny skok sprzedaży materiałów remontowo-malarskich, a wszystko przez dwa dni: 1 oraz 3 maja, czyli tak zwany najdłuższy weekend nowożytnej Europy. Kwiecień upływa nam więc na mniej lub bardziej zaawansowanych pracach remontowo-upiększających i oczekiwaniu na pierwszy w roku najazd stonki (to taka lokalna nazwa wczasowiczów). Stonka ta zanim przyjedzie począwszy od lutego wykonuje około 128 tysięcy telefonów z zapytaniem jaka będzie pogoda na weekend majowy. Chociaż od początku wiadomo, że będzie po pierwsze za zimno, a po drugie że nie będzie wiało tak jak powinno, to i tak wszyscy przyjeżdżają i... bawią się świetnie. Tak to po prostu na Półwyspie już jest i tyle.






Teraz płynnie przechodzimy w jeden z dwóch najpiękniejszych okresów, czyli do drugiej połowy maja i czerwca. Już jest ciepło, bywa bardzo słonecznie i bardzo wietrznie, woda ma około +15C, wiosna rozkwita, hormony buzują, "dłuuugoweekendowej" stonki już nie ma, a tej sezonowej jeszcze nie ma, czyli jest pusto, cicho i wspaniale. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że przeważnie już dutków brak i mimo pewnych oporów natury moralno-etyczno-estetycznej wszyscy z utęsknieniem czekają na dostawę stonki, która następuje na przełomie czerwca i lipca, kończąc czerwcową sielankę, a zaczynając 2-miesięczną jazdę bez trzymanki po 25 godzin na dobę.








To naprawdę ciężki okres dla każdego kto wtedy pracuje na Półwyspie, bez względu na to czy jest hotelarzem, gastronomem, sprzedawcą pamiątek, policjantem, kominiarzem czy księdzem. Okres jest ciężki, ale taki być musi, skoro w tym czasie zarobione pieniądze muszą starczyć na pozostałe 10 miesięcy. Bywa więc bardzo gorąco (dosłownie i w przenośni). Raczej nie bywa wietrznie i to co roku wywołuje zdziwienie - jak to, to w czerwcu wiało, a pod koniec lipca nie wieje? Ten brak wiatru ma też swoje bardzo dobre strony: po pierwsze, gdy nie wieje, to jest cieplej, co oznacza, że na Półwyspie jest więcej ludzi (czyt. pieniędzy). Po drugie ci którzy muszą pracować nie żałują, że nie mogą zejść na wodę. Nie bez przyczyny wielu ludzi w tym okresie dodaje do nazwy HEL jeszcze jedną literę "L" na końcu.







W tym całym sezonowym zamieszaniu z pewnym zdziwieniem stwierdzamy, że nie wiadomo jak, ale jest już wrzesień, który rozpoczyna trwający do połowy października najpiękniejszy i najwspanialszy czas na Półwyspie. Po pierwsze w kieszeni radośnie brzęka sezonowy utarg, po drugie woda ma około +19C, po trzecie stonka w olbrzymiej większości wyjechała i nic od nas już nie chce, a po czwarte we wrześniu tradycyjnie od lat zdarza się jeden lub dwa dni naprawdę konkretnego wiatru. Mamy więc słońce, wiatr, czas oraz pieniądze i możemy spędzić kolejny dzień w naszym opustoszałym hellskim raju. Jest cudownie! Najcudowniej!






Niestety nic co piękne nie trwa wiecznie. Nadchodzi listopad i grudzień. Pogoda czasem bywa jeszcze całkiem przyzwoita, ale generalnie nie jest najlepiej. Szaro, zimno, czasem popada i to w dodatku poziomo, bo wiatry o sile 8 Bf zdarzają się co drugi dzień. Żywej duszy na ulicach... no chyba, że brać pod uwagę nielicznych Kaszubów (gatunek endemiczny, żeruje przede wszystkim wczesnym rankiem, resztę doby spędza przed dziwnym urządzeniem pokazującym na szklanym ekranie życie towarzyskie niejakiej Magdy M.) lub jeszcze mniej licznych Turystów (z gatunku homo samotnicus oraz homo emeryticus - żerują za dnia, resztę doby przesypiają). Cóż.... aby do wiosny. Będzie wiosna, będzie ciepło i słonecznie...


Andrzej Jóźwik www.augustyna.pl

Wasze komentarze

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.