Krzysiek 2016-04-13 13:13, Krzysiek

Z Bonaire na Karpatos - podróże windsurfera




I przetrwaliśmy zimę! W sobotę 19.03 pożegnaliśmy ją genialną sesyjką w Chałupach. Słoneczko, 7 stopni, coś koło 20 – 25 knt i niezmienna zimowa ekipa (pozdro dla Kamila i Dawida T. oraz Mikołaja). Dla mnie było to pierwsze pływanie w tym roku, więc sztywny człowiek na tej desce, jakby kij od miotły miał wiadomo gdzie. Nie zmienia to jednak faktu, jak potężny zastrzyk pozytywnej energii może dać pluskanie się nawet w tak zimnej wodzie. Nad stworzeniem tego tekstu myślałem już od jakiegoś czasu. To właśnie chyba ten zastrzyk zmotywował mnie do podsumowania tego, gdzie udało mi się w zeszłym roku popływać.

Zacznijmy więc od samego początku, czyli stycznia 2015 kiedy to rozpoczęliśmy sezon na Małym Morzu przy bardzo lajtowym warunie (czyt. ponad 50 knt. z zachodu, temp. +4 stopnie, na zmianę grad, deszcz i śnieg). Wtedy to powiedziałem sobie dość! Czas w końcu pojechać, gdzieś gdzie jest ciepło! Po krótkiej rozmowie z chłopakami padło info, że Kuba Kawałkowski planuje odwiedzić Bonaire pod koniec marca. Po paru rozmowach z nich, podjąłem decyzję i dwa dni później miałem już kupione bilety na maciupką wysepkę na Morzu Karaibskim.

Bonaire



Przelot jak przelot – dłuuugi jak cały dzień zajęcia przy 2 węzłach. To co martwiło najbardziej to, czy deski dolecą całe, a miałem 2 duże quivery w tym 3 deski plus żagle i cały osprzęt. Sprzęt zarówno mój, jak i Kuby przetrwał dwa lotniska bez żadnego uszczerbku na zdrowiu ;). Bagaż nadałem w Polsce prosto na Bonaire, bo leciałem trasą Wawa - Amsterdam – Kralendijk (Bonaire). Leciałem liniami KLM, które jeszcze w zeszłym roku sporo kasowały za transport sprzętu. Obecnie sprawa wygląda już dużo lepiej. Polecam zapoznać się z info na stronie, ale z tego co wiem można zamienić bagaż podstawowy na quiver, a dokupienie kolejnej sztuki bagażu to już tylko 50 euro.

Na Bonaire wylądowałem w godzinach wieczornych, gdzie czekał już na mnie transport z Surf Hostelu załatwiony przez Kubę, który przyleciał kilka dni przede mną. Jadąc po ciemku pierwszy raz do hostelu można się nieźle przerazić, bo droga wiedzie dosłownie przez pustkowie. Można odnieść wrażenie, że to już twoja ostatnia podróż. Na szczęście tak nie było i po jakiś 15-20 min jazdy od lotniska dotarliśmy do bramy z banerem Surf Hostel Bonaire. Na miejscu przywitał mnie Kuba z zimnym piwkiem i już wiedziałem, że jestem dokładnie tam gdzie być powinienem ;). Mieszkaliśmy z Kubą w 2 osobowym apartamencie, w którym mieliśmy wszystko czego byśmy potrzebowali do życia. Każdy miał swoje wyro z prywatnym systemem klimatyzacji w postaci dużego wiatraka, do tego nie za duża lodóweczka, spora szafa i router wifi. W każdym bądź razie mieliśmy tak naprawdę wszystko, co mogło by być potrzebne. W hostelu mieliśmy wykupione wyżywienie, tj. śniadanie tzw kontynentalne (płatki, owoce, dżem, masło orzechowe, tosty kawa i herbata) i obiadokolacje, które były naprawdę ekstra!





Po wyspie można poruszać się można na kilka sposobów. Przez pierwsze 2 tygodnie mieliśmy z Kubą jeden skuter, który na dobrą sprawę w zupełności wystarczał. Później doleciała do nas Kuby dziewczyna Zosia, a ja dogadałem się z Julienem Masem i pożyczyłem od niego rozpadające się Suzuki Vitara. Miałem z nim trochę przygód, ale ważne, że jeździło! Dzięki temu, że mieliśmy środek lokomocji zawsze mogliśmy skoczyć na jakiś lunch do hostelu i zrobić coś swojego do szamy, co trochę odciążyło budżet - jedzenie na Bonaire jest dość drogie.



Przejdźmy jednak do meritum naszej podróży. Przez cały wyjazd, czyli od 24.03 do 15.05 nie wiało maks przez tydzień i to w dodatku nawet nie pod rząd. Przez większość tripa używałem żagla Simmer Style Whitetip 4.8, parę razy tylko 5.2 do tego deska Tabou Twister 100l. Problem pojawił się na ostatnie 2 tygodnie, kiedy to wiatr się rozhulał i praktycznie codziennie na 4.4 było dużo mocy. Tutaj ogromne podziękowania dla Arianne Aukes, która poratowała mnie prototypem Simmera Whitetipa na 2016 rok, bo niestety najmniejszy żagiel jaki miałem ze sobą to wspomniane wcześniej 4.8. Tak więc wiatrowo trafiliśmy GENIALNIE!!!




Co do opisu spotu – Lac Bay – myślę, że tutaj z czystym sumieniem mogę odesłać do relacji Piotrka Majchera, czy Pawła Szulgi, bo bez sensu pisać w kółko o tym samym. Ze swojej strony mogę dodać tylko tyle, że w życiu nie pływałem jeszcze w lepszym miejscu niż Mangroves. Ciężko się tu nie zgodzić ze słowami Piotrka, że pływanie w tym miejscu jest jak wyjście za dzieciaka z kumplami na podwórko.

Czas na Bonaire leciał bardzo szybko, bo jakby nie patrzeć codziennie pływanie, a dni zlewały się, bo praktycznie każdy z wyglądał tak samo. Pobudka po 7, poranna toaleta, śniadanie, jakieś szybkie przejrzenie neta, czy skontaktowanie się z Polską i ruszamy na spot. Na wodzie byliśmy zazwyczaj parę minut po 9. Poranna sesja trwała 2,5 – 3h, po niej wracaliśmy do hostelu na jakąś szamkę i krótką drzemkę. Koło 15 – 16 byliśmy z powrotem na spocie na drugą sesyjkę, która najczęściej trwała do zachodu słońca. Wieczory najczęściej spędzaliśmy przy piwku analizując materiał foto/video lub oglądając jakiś film. Na imprezy za bardzo sił nie było z wiadomych powodów. Codziennie „niestety” trzeba było wstać na kolejny dzień pływanka ;)! Jeżeli ktoś się zastanawia czy na Bonaire warto jechać, to nie ma co tu dłużej myśleć tylko kupować bilet. Ja nie mogę się doczekać kolejnych odwiedzin w tym raju dla windsurferów.



Z Bonaire wróciłem w połowie maja i po 3 tygodniach przeprowadziłem się do swojego letniego domku na helu, czyli poczciwej przyczepki Niewadów N126. Myślałem, że to już koniec podróży na ten rok. Błąd! Po pierwszym tygodniu szkoleń w bazie EASY Surf Center, gdzie w sezonie możecie mnie spotkać na co dzień zadzwonił do mnie Maciek Kapuściński. „Jaro nie masz ochoty skoczyć na Karpathos na tydzień?” Hmm… Kusząca propozycja. Pytam się kiedy wylot, jutro o 5 rano z Warszawy, opcja last minute. Powiedziałem, że potrzebuję godziny by załatwić sobie zastępstwo w bazie, jednak już po kilku telefonach miałem zarezerwowany lot ;). Zajęcia tego dnia skończyłem o 17. Szybkie pakowanie, obiad w domu i jazda do Wawy, gdzie dotarłem o 3 w nocy do Kapiego, skąd wzięliśmy busa prosto na lotnisko.

Karpathos



Na Karpathos poleciałem z całą grupą instruktorów i kursantów WaveCamp. Na wyspie wylądowaliśmy koło godziny 10. Nasze apartamenty były oddalone 10 min pieszo od lotniska, więc z transportem nie było żadnego problemu. Ogólnie wszystko, co jest nam do życia potrzebne w trakcie wyjazdu windsurfingowego oddalone jest od miejsca zakwaterowania maks 10 minut spacerem. Tak więc do bazy blisko, na spot blisko, do sklepu blisko, a na pitę gyros chyba jeszcze bliżej, czyli lepiej być nie może ;)!!! Co do samych apartamentów: schludne, codziennie sprzątane z klimatyzacją i w pełni wyposażoną kuchnią! Do tego duży taras z widokiem na spot – idealnie!



Pływanie na Karpathos uważam za mega dobre doświadczenie. Spoty jakie mamy do dyspozycji to Chiken Bay, Gun’s Bay i Devil’s Bay. Każdy z nich charakteryzują inne specyficzne warunki, ale na każdym wiatr jest offshorowy. Pierwszy z nich to mała urokliwa zatoczka z pięknym piaseczkiem, płaską jak stół, czystą i z początku płytką wodą oraz dość szkwalistym/nierównym wiatrem. W mojej ocenie jeden z najlepszych spotów do tego by nauczyć się czytać i czuć wiatr. Każdy kto uczył się pływać na Chiken’s Bay wie, co to są szkwały i jak je rozpoznać :D. Do tego spot jest bardzo bezpieczny bo zatoka jest zamknięta, a na brzegu czuwa cały czas asekuracja. Sam się o tym przekonałem, bo strzelił mi bom na głębokiej wodzie przy dość silnym wietrze, a chłopaki z bazy Mistral w parę minut zwieźli mnie ze sprzętem na brzeg.



Drugi spot to otwarta zatoka z trochę równiejszym wiatrem i już troszkę bardziej zafalowaną wodą. Warunki na Gun’s Bay porównałbym do pływania na głębokiej wodzie u nas na zatoce puckiej. Najciekawszym spotem na Karpathos zdecydowanie jest Devil’s Bay. W tej zatoce z kolei wiatr jest średnio o jakieś 10 węzłów silniejszy i chop robi się już trochę bardziej nieregularny i większy. Pierwsze kilka halsów trzeba się po prostu oswoić z naturą tego miejsca. Jednak, gdy już się rozpływamy możemy się na nim mega dużo nauczyć.



Podsumowując Karpathos to miejsce dla windsurferów na każdym poziomie zaawansowania. Niestety warunki wiatrowe na początku czerwca nie są jeszcze tak idealne jak w lipcu. Na 6 dni pobytu mieliśmy 3 dni dobrego pływania, 2 dni bujania się i jeden dzień totalnie bez wiatru. Podczas swojego pobytu przez cały wyjazd towarzyszyłem grupom WaveCampowym obserwując postępy kursantów, jak i pracę instruktorów. Z czystym sumieniem stwierdzam, że chłopaki wykonują kawał dobrej roboty (pozdro dla Kapiego, Elzana, Piotrka i Tomka). Jak ktoś chce się podszkolić za granicą i do tego zweryfikować swoje umiejętności naprawdę warto rozważyć ich ofertę wyjazdów na Karpathos. Dla mnie wyjazd ten to było mega fajne doświadczenie pod względem, zarówno progresu w pływaniu jak i możliwości obserwacji pracy innych instruktorów. Wiem, że i ja jak i chłopaki z WaveCampu trochę się od siebie nauczyliśmy, ale przede wszystkim mega dobrze bawiliśmy. Wysokie pięć dla Kapiego za zaproszenie na tripa!!!
Po powrocie z Karpathos od razu pojechałem na hel do mojego wcześniej wspomnianego letniego domku, gdzie spędziłem resztę polskich wakacji. Po nich mieliśmy jeszcze jednego spontanicznego tripa z ziomeczkami z UNDA, ale o tym w następnej relacji. Miała być krótka relacja, a wyszedł gruuuby tekścik. Dzięki wszystkim, którzy dobrnęli do końca, jak macie jakieś pytania walić śmiało i czekam na ewentualne komentarze. Pozdro i dozoba na wodzie!!!

Jarosław Łęgowski(Simmer Style – Hydrosfera, Tabou – EasySports, UNDA)  
Podobne artykuły:

Wasze komentarze

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.