Krzysiek 2014-07-10 20:51, Krzysiek

Freeride 4.0




Gdy mieczowe longboardy przeszły do lamusa windsurfingowej historii, a moda na zabawę w ślizgu zawładnęła rynkiem na dobre, pojawił się typ desek, które do dziś dominują w rankingach popularności. Deski freeride. Choć na początku (gdzieś w zamierzchłych latach 80.) nikt ich jeszcze w ten sposób nie nazywał, tamte i każde następne modele łączyło kilka wspólnych cech: rekreacyjne przeznaczenie, łatwe wchodzenie w ślizg, komfortowe prowadzenie na halsie, dobra prędkość końcowa i duży nacisk na przyjazne wykonywanie manewrów. Nawet dziś, po blisko 30 latach, nic się w tych priorytetach nie zmieniło. Za to radykalnie zmieniał się sposób, w jaki projektanci zaczęli osiągać taką charakterystykę desek.
F2 Sunset Slalom. Jeden z pierwszych freeride'ów (kiedy o tej nazwie jeszcze nikt nie słyszał)

Pierwsze freeride’y zwykle były długie, miały szerokie dzioby i wąskie rufy (np. F2 Bullit czy Sunset Slalom). Nie grzeszyły lekkością pływania ani szybkim odpalaniem, jednak dawały sporo frajdy przy dobrym wietrze. Głównie dzięki mało napakowanej pojemności w części rufowej, co przekładało się na wrażenie większej żywiołowości w ślizgu i dobrą manewrowość.
Bic Techno 283

Trend ten przerwała w pierwszej połowie lat 90. radykalna zmiana koncepcji kształtu o nazwie „no-nose”. Deski dostały spory zastrzyk pojemności na rufie, przesunięto punkt największej szerokości mocno do tyłu, a dzioby stały się smuklejsze i niezwykle cienkie (Bic Techno, F2 Ride, Fanatic Shark). Freeride’y zyskały długo wyczekiwane wczesne odpalanie i wrażenie ślizgu na wyższych obrotach. Niestety grubsze burty na rufie często nie szły w parze z komfortem prowadzenia deski w trudnych warunkach. Manewrowość też pozostawiała nieco do życzenia.

Skoro dziób w desce jest tak cienki, jakby go prawie nie było, to może po prostu go uciąć, zmniejszyć długość kadłuba, dodać mu szerokości i odchudzić trochę rufę? Zapewne takie myśli chodziły po głowach shaperów, gdy zastanawiali się nad kolejną ewolucją desek. Być może do inspiracji przyczynili się też sami windsurferzy, którym dość często zdarzało się taki cienki dziób po prostu urwać po solidnej katapulcie…

Bic Techno Evolution Large

Jednym z pierwszych zwiastunów nowego trendu stały się kolejne wersje desek Bica - Techno Evolution. Były one o jakieś 20 cm krótsze, nieco szersze, z pojemnością wyraźniej skupioną w części centralnej kadłuba. Tym razem krawędzie burt straciły na centymetrach, a dzioby zyskały na szerokości. Deski te okazały się strzałem w dziesiątkę. Całkiem szybko odpalały, były niesłychanie łatwe w prowadzeniu i wprost wymarzone do kręcenie freeride’owych rufek w ślizgu. Choć nikt nie mógł o nich powiedzieć, że to demony prędkości, Techno Evolution skupiały w sobie większość najważniejszych cech doskonałej deski freeride, szczególnie dla osób dopiero zaczynających przygodę z zabawą w ślizgu i przy silniejszym wietrze. Łatwość z jaką ludzie dokonywali postępów na tych nowych deskach przyćmiła wszystkie poprzednie kształty.

Starboard Carve 2014

Z biegiem lat deski freeride stawały się stopniowo krótsze, trochę szersze i bardziej zorientowane na lepsze osiągi. Exocet Cross, Starboard Carve, Tabou Rocket, Fanatic Eagle czy nowsze wersje Bica Techno - wszystkie te modele cechowało doskonałe prowadzenie na prostej, łatwe uzyskiwanie przyzwoitej prędkości i dobra manewrowość. Niby wszystko jak należy, jednak… czegoś wciąż im brakowało. Mogli to zauważyć głównie windsurferzy opływani z bardziej wyczynowymi deskami do slalomu lub freestyle-wave. Freeride’y wydawały się po prostu nudne. Choć spełniały swoją rolę w 100%, pływanie na nich w zwykłym ślizgu trudno było nazwać szalenie ekscytującym. Nie chodzi tu o prędkość, bo ta często nie pozostawiała wiele do życzenia, czy manewry, ale o wrażenie lekkości i dynamiki lotu po wodzie. W czym tkwiła przyczyna? Ponownie wracamy do grubości burt. Współczesne freeride’y choć krótkie, przeważnie nie są bardzo szerokie (jak na dzisiejsze standardy desek „race”). A przecież gdzieś te litry muszą się znaleźć. Skoro nie w długości, nie w szerokości to… w grubości kadłuba! Co prawda nie są to już tak pękate deski jak pierwsze modele Techno, ale też daleko im do wręcz wave’owych burt legendarnego Sunset Slaloma. 



Przez wiele sezonów projektanci desek wytyczyli sobie pewną granicę szerokości, której freeride’y starały się nie przekraczać. I całkiem słusznie, bo zwykle wycieczki w kierunku race’owych freeride’ów nie kończyły się podbojem ani rynku, ani sympatii windsurferów. Co nie znaczy, że żaden szanujący się shaper nie podjął w końcu takiej karkołomnej próby, a w dodatku zakończonej sukcesem! Prawdopodobnie pierwszym, który tego dokonał na skalę seryjnej produkcji, jest Roberto Ricci i jego model FireMove.



Co niezwykłego kryje deska, wyglądająca na zdjęciu jak rozwałkowane ciasto na placek? Super cienkie burty i kadłub! Żeby je uzyskać musiano przełamać stereotypową barierę szerokości typowego freeride’a i sprawić, aby deska, mimo swoich gabarytów, wciąż oferowała spory komfort i łatwość żeglugi. Tak powstał kadłub o niecałe 10 cm szerszy od tradycyjnej deski o podobnej pojemności, zbliżonej długości, jednak znacznie, znacznie cieńszy. Pod spodem kryje się długi płaski rocker zakończony na dziobie dość mocnym wywinięciem.

Efekt? Stojąc na środku pokładu RRD FireMove 120, np. podczas wyciągania żagla z wody, czujemy się jak na lotniskowcu. Stojąc w strapach mamy wrażenie kontaktu z wodą niczym na małej wavewówce! Po krótkiej pompce deska momentalnie odpala, błyskawicznie uzyskując pełną prędkość. Po czym leci przez wodę z lekkością deski o 40 litrów mniejszej! Niesamowite wrażenie kontroli nawet na gęstym „czopie” wprawia w zakłopotanie. Ta decha ma naprawdę 80 cm szerokości? To raczej trudno ukryć, wystarczy spojrzeć pod nogi. Ale i tak ciężko jest uwierzyć, że taki naleśnik potrafi tak fajnie płynąć! Oto freeride, który daje super frajdę z najzwyklejszego w świecie płynięcia w ślizgu. Cienkie burty sprawiają, że czujemy się na halsie jakbyśmy lecieli przez fale, a nie po prostu przebijali się przez nie w ślizgu. Co najważniejsze - wszystko pod kontrolą! Po pierwszym ślizgu już raczej nie dziwi, że deska z tak cienkimi burtami po prostu musi dobrze skręcać. I tak też jest. Co prawda przy szerokości 80 cm nie można spodziewać się manewrowości rodem z desek freestyle, ale reaktywność kadłuba na nacisk podczas skrętów jest doskonała.


Nie ma jednak róży bez kolców. Podstawową sprawą w przypadku desek FireMove, a pływaliśmy na dwóch rozmiarach: 110 i 120 litrów, jest kwestia odpowiedniego spasowania deski, statecznika z rozmiarem żagla. Choć według producenta model 110 litrów ma zakres od 6.0 do 8.0 m, to z firmowym finem pływanie z żaglem 7.5 m nie było zbyt przyjemne. Co prawda dało się normalnie pływać, ale decha zachowywała się jak typowy freeride, prawie całkowicie pozbawiona tej niezwykłej lekkości. Założenie tego samego żagla do modelu 120 - rewelacja! Podobnie założenie mniejszego żagla do 110 przywracało wszystkie pożądane właściwości. Czy to kwestia samego statecznika, czy może też rozmiarów kadłuba? Trudno powiedzieć, nie sprawdzaliśmy tych desek z różnymi finami. Jednak jeśli chcecie cieszyć się pełnymi osiągami którejś z nich z firmowym statecznikiem, należy od maksymalnego rozmiaru zakresu żagli odjąć przynajmniej 1m.

O sukcesie jakiegokolwiek pomysłu w windsurfingu (i nie tylko) świadczy pojawianie się podobnych modeli innych producentów. RRD FireMove nie musi już narzekać na samotność. W ofercie Fanatica dość szybko ukazał się model Gecko, natomiast Starboarda Atom IQ.

Fanatic Gecko
Starboard ATOM IQ
 
Czy to już ostatnie zdanie w temacie projektów rekreacyjnych desek freeride? Z pewnością nie. Ale cieszy nas bardzo, że te nowe deski wracają do tego, co w windsurfingu zawsze było najważniejsze - radochy z pływania!
Podobne artykuły:

Wasze komentarze

Katalog sprzętu

HOT

Spoty

Planujesz wyjazd na deskę? W naszej bazie znajdziesz atrakcyjne miejsca.